Nowy rok, nowa ja, nowe zmiany - czy coś się zmieniło?
Jest koniec pierwszego miesiąca. Większość z nas znowu będzie nucić pod nosem "znowu mi się nie udało z postanowieniami". Ja akurat do nich nie należę ponieważ moje postanowienia są na cały rok - więc mogę je odłożyć w czasie. Chociaż przeczytałam już 5 książek (szał!). Przed podjęciem niektórych moich celów powstrzymuje mnie świadomość że powinnam się przygotować, oczyścić otoczenie, itp. To takie bardzo "duże" wymówki według mojej głowy. Czyli nie ruszę dalej dopóki nie oczyszczę sobie przestrzeni. Taka już jestem.
Nowy rok - dał poczucie że możemy coś zmienić, że jesteśmy gotowi na to aby ten rok był lepszy od poprzedniego, i że jesteśmy w stanie zrobić to jako jednostka ale i większa grupa. Tak albo tak. Lecz najważniejsze jest to, że mamy świadomość iż to od nas zależy co będzie dalej. "Trzeba wziąć sprawy w swoje ręce" i ja się pod tym podpisuję.
Nowa ja - jestem bardzo krytyczna wobec siebie, czasami to dobrze, czasami wręcz przeciwnie. Kilka rzeczy postanowiłam zrobić ze sobą, kilka rzeczy postanowiłam zrobić też wokół siebie. Zmieniam poglądy na pewne rzeczy - na moje życie, na pracę, na bloga, na przyszłość. Na to co chcę robić w życiu. Miałam chwilę załamania gdy robiłam porządki w głowie - wiele rzeczy żałuję że nie zrobiłam, wiele też żałuję że zrobiłam - bo inaczej wyglądałoby moje życie i zapewne byłabym trochę szczęśliwsza. Tak, zaprzepaściłam coś cennego w swoim życiu i będę żałowała tego do końca życia, ale nie idzie cofnąć czasu, nie idzie naprawić błędów. Trzeba żyć dalej. Nie wolno się załamywać tylko trzeba znaleźć nowy kierunek. Mimo iż serce rozpadło się dawno temu to trzeba je choć trochę poskładać aby biło, trochę wolniej ale jednak (i nie chodzi tu o miłość między ludźmi, chodzi o miłość do tego co kocham).
Nowe zmiany - każdy ich potrzebuje, a teraz kiedy miesiąc jesteśmy już po "wielkich noworocznych postanowieniach" czas na przeredagowanie tej listy. I nie mówię tutaj o mojej liście 12 celów na 12 miesięcy, ona zostaje jaka jest, chodzi mi o kolejny etap w życiu, kolejny krok, plany na przyszłość. O małe drobnostki każdego dnia, o to że nigdy nie powinniśmy w siebie wątpić. Przenigdy nie możemy zniżać swoich wymagań - po co ci kawałek tortu skoro chcesz zjeść cały - tak ma wyglądać korzystanie z życia.
Mam w głowie trochę zmian (jestem znana z tego że co jakiś czas zmieniam prawie wszystko), i zawsze będę twierdzić że zmiany są lepsze od tkwienia w tym co się nie chcę, zmiany są lepsze od nic nie robienia. I jeśli ktoś potrzebuje zmiany po raz setny w ciągu roku - to dobrze. Niech kolejna zmiana będzie krokiem do lepszego jutra. Ja potrzebuję zmiany. Tym razem subtelnej, ale to wciąż zmiana.
Boję się. Teraz pewnie jak każdy, jednak boję się przed skoczeniem w to nieznane, z wyskoczeniem ze swojej strefy komfortu. Po przeczytaniu ostatniej książki zastanawiam się czy ja bym dała radę? Zmienić się, swój bezpieczny kawałek świata zmienić w przygodę z czymś nowym - a właściwie to się zmieni, przecież jeden z moich celów na ten rok to "spróbować 12 nowych rzeczy". Powinnam chyba zrobić listę rzeczy których nie robiłam a mogłabym.
Czy też tak masz, że czasami zdarza ci się pogalopować myślami tak daleko, że myślisz że rzeczywistości nie ma? Czy masz tak, że dalekie plany nie są tak daleko? Albo, czy masz tak, że wskoczenie do głębokiej wody jest jak wskoczenie do ogniska? Bo ja tak mam - mam ten stan kiedy wydaje mi się że świat wcale nie jest realny. Jest tylko odbiciem tego co chcemy zobaczyć lub wręcz przeciwnie, tego czego chcemy uniknąć.
Muszę coś zmienić - bo mimo iż lubię swoją strefę komfortu, to jednak czasami muszę w niej poprzestawiać parę rzeczy. A może odważę się zrobić coś nie po mojemu? Czy coś się zmieniło? Jeszcze nie, ale to tylko kwestia czasu - kilku chwil, paru oddechów, jednej burzy i waniliowej latte.