Witam w dzikim świecie
Kilka lat temu myślałam, że nie dane mi będzie cieszyć się życiem. Szpitale, wyniki, brak odpowiedzi, ciągłe tezy, teorie, podejrzenia, brakowało tylko diagnozy. Czułam się coraz gorzej, myślałam, że zostało mi niewiele czasu na ziemi bo kolejne wyniki sugerowały coraz to gorsze podejrzenia.
Kilka lat później jestem tutaj, sama, zagubiona ale żyję, chociaż nadal nie wiem ile czasu mi zostało bo nadal nie wiem co mi jest, po drodze zdiagnozowano kilka chorób ale tej która dzisiaj daje o sobie znowu znać nadal nie i wciąż nie znam odpowiedzi "dlaczego".
Ale jestem, żyję, pracuję, przeżywam każdy dzień myśląc że mam przed sobą całą przyszłość. Lecz ostatnio tak dużo się dzieje, że zaczęłam myśleć nad jakością swojego życia. Nad marzeniami które miałam i których do tej pory nie spełniłam. Zaczęłam się zastanawiać dlaczego przestałam walczyć. Walczyć o to co kocham, o fajną pracę, o fajne zainteresowania, o marzenia, o to co chciałabym przeżyć.
Zaprzepaściłam wszystko o czym marzyłam, bo myślałam że nie ma sensu podążać za marzeniami. Następnie dowiedziałam się że moje zdrowie ledwo się trzyma na włosku i tak bardzo żałowałam, że nic nie zrobiłam, że mam mało czasu a tak dużo marzeń i planów. Ale tak bardzo przejęłam się tym że zostało mi niewiele czasu, że dałam za wygraną, bo po co się starać - a wtedy, kilka tygodni później dowiedziałam się że jednak będę żyła. Wtedy znowu była ta myśl - mam czas.
Mamy czas, mamy go mnóstwo. W minucie jest tak dużo sekund, w godzinie jest tak dużo minut, w ciągu dnia jest tyle godzin. A my każdą z nich marnujemy na snucie planów, zamiast po prostu działać. Marnowaliśmy. Bo teraz kiedy wszystko stoi i czeka z niecierpliwością co przyniesie kolejny dzień, zdajemy sobie sprawę że już nie będzie tak samo jak wcześniej. Szybko nie wrócimy do normalności.
Witam w dzikim świecie gdzie nawet grawitacja nie potrafi zatrzymać tej pogoni życia i śmierci.
A teraz? Teraz nie wiem jak to wszystko naprawić, chciałabym móc cofnąć czas, do tego momentu gdzie wszystko wydawało się cieszyć. Do momentu kiedy świat był wyrazisty, do chwili gdy ptaki latały wysoko, a niebo uchylało się przed oczami. Do tej jednej sekundy by naprawić to co ktoś zepsuł.
Dlaczego tak łatwo się poddajemy? Dlaczego tak łatwo potrafimy lekceważyć rzeczywistość? Dlaczego tak łatwo odpuszczamy? Dlaczego nie potrafimy wierzyć w siebie?
Dlaczego tak łatwo się poddałam? Dlaczego nie potrafię wykorzystać tego co potrafię i spełnić marzenia? Zamiast to zrobić, ja wykorzystuję okazję aby uciec, by robić milion innych rzeczy ale nie tej jednej najważniejszej.
Siedzę w tej dżungli niewiedzy, w tej bańce niepewności i zastanawiam się czy kiedykolwiek dowiem się jakie mam szanse. Bo nie wiem co się ze mną dzieje, znowu to wszystko sprzed kilku lat wraca do mnie jak bumerang i znowu czuję się tak jakby przejechał mnie pociąg. Zaczynam czuć się jak ta dziewczyna która leży na podłodze trzymając się za głowę i krzyczy "zabierzcie ode mnie ten ból" - ale przecież to nie jakaś tam dziewczyna, to ja, znowu ja, z bólem który znowu przeszkadza mi w życiu. A tak bardzo chciałam być normalna. Jaki to jest paradoks, żadne leki już nie pomagają, a szpitale zamknięte. Nawet nie chcę wiedzieć co będzie jak po prosu się położę i już nie wstanę.
Kilka lat temu myślałam że umrę, ale los dał mi drugą szansę - której nie wykorzystałam, a teraz upomina się o moje życie, ból jest nie do zniesienia, i mam wrażenie że trzeciej szansy nie będzie.