Dlaczego znikanie przychodzi mi tak łatwo
W końcu jest tak jak lubię. Kiedy w ostatnim tygodniu skończyłam książkę którą męczyłam od początku czerwca (tak! w końcu koniec!), to odżyłam. Ostatnie zdanie przeczytałam ponad tydzień temu i od tamtej pory jest wspaniale. W niedziele przeczytałam już nową książkę, a w poniedziałek skończyłam kolejną (pochłanianie dla mnie 300 stron to tylko kilka godzin). Ale lubię sobie też tłumaczyć to tym, że po tej felernej powieści - czuję głód książkowy.
Jednak to takie miłe uczucie czytać coś co naprawdę sprawia przyjemność i chce się czytać więcej, i więcej. Nawet nie wiedziałam, że tak bardzo tego pragnęłam. Książki to jednak mój cały świat.
Ostatnio też wgłębiłam się w słowa pewnych osób na pewnej grupie gdzie jestem zapisana - odnoście "pisania powieści". I w końcu czuję ten wewnętrzny pociąg do pisania, do tego że moim światem jest pisanie, książki, i tego powinnam się trzymać. Nie jakichś dziwnych rzeczy które niby lubię ale to nie jest to co sprawia mi frajdę. Wiecie, fajnie jest w końcu do tego dojść.
Może i nie napisze bestsellera w tydzień, ale uświadomienie sobie, że to jest jednak to - to niesamowite uczucie. A jeszcze do tego dorzucę czytanie tego co lubię - bajka w realu.
Lecz żeby nie było tak różowo (i żebym się nie powtarzała - poprzedni post), i żeby nagle nie zaczęły latać różowe słonie, to teraz wyłożę gorzką prawdę - nie potrafię skupić się na pisaniu gdy jestem na działce. No nie potrafię. Tam jest tyle rzeczy do zrobienia, że mój mózg się przestawia na tryb pracy (lekko*) fizycznej niż psychicznej. Skupić się na powieściach i moich tomikach potrafię tylko gdy jestem w mieszkaniu. A że zbliża się data którą ustawiłam sobie jako datę premiery, to muszę skończyć tomik. I dlatego wróciłam do mieszkania, i już tu zostaję.
Na działce człowiek odpływa, ta błoga cisza, ta energia która szepcze nic nie musisz robić - jest jak kołysanka. I człowiek odpływa. A odpłynęłam daleko od przystani, i ciężko było mi cokolwiek napisać, dać znać że żyję (a żyję jak widać... czytać). Jednak gdy odpłynie się zbyt daleko od brzegu to zaczyna się czuć coś dziwnego w sercu, jakby tęsknotę (jeśli można tęsknić za laptopem). Ale mimo wszystko bardzo łatwo jest odbić od brzegu, a ja w te wakacje odpływam od portu bardzo często.
Ostatnio też wieje nudą na blogu właśnie dlatego, że kilkanaście dni spędziłam na działce, i nie w głowie było mi myślenie o świecie wirtualnym. Co oczywiście nie do końca mnie satysfakcjonuje - dlatego muszę wrócić bo się rozsypię - emocjonalnie. Więc żeby wszystko "grało" ja muszę mieszkać w mieszkaniu, a nie na działce.
Ta przerwa jaką miałam w lipcu trochę rozchwiała mnie jeśli chodzi o systematyczność. Chociaż wiem że jej potrzebowałam to jednak czuję, że to wszystko przez nią się tak dzieje. Że łatwo przychodzi mi znikanie, że za łatwo na wszystko macham ręką, że przez to nie mam tego przymusu publikowania. A działka mi w tym bezkarnie pomaga. Nie chcę tego. Chcę przelewania emocji na klawiaturę.
Próbuję się ponownie wdrożyć w życie jakie miałam zanim postanowiłam większość czasu spędzać na działce. Ale ciężko jest. Jednak kto powiedział, że powroty do rzeczywistości bywają łatwe? Chyba nikt. Więc zawracam moją łódkę z morza do przystani i wracam do mojego życia. Zapewne pomyślicie "są wakacje masz prawo odpoczywać, nic nie robić, cieszyć się dniem i leniuchować na działce tak długo jak się da" - otóż, ja nie umiem odpoczywać, u mnie musi się coś dziać. Dlatego koniec wakacji, wracam do roboty.
Zawaliłam ostatnie przyrzeczenie o pisaniu więcej, teraz nie będę nic mówić. Po prostu napiszę - do następnego razu. A mam nadzieję, że będzie to szybko.
* lekko - bo nie mogę pracować nadgarstkami, więc wszelkie dźwiganie odpada.