Misz masz myśli o istnieniu - czyli "enjoy the little things"
Tydzień to długo. Wydaje się, że to tylko siedem dni ale to aż siedem dni. Gdzie każdy dzień może zaowocować niewiarygodnymi pomysłami, oraz tymi mniej fajnymi pytaniami - "kim jestem?", "czego chcę?", "co ja mam ze sobą zrobić?", "dlaczego świat jest przeciwko mnie?", które nie są najlepsze dla polepszenia stanu ducha. A przecież minęło więcej niż tydzień od ostatniego razu kiedy pisałam. Jestem wrażliwa na takie stany. Prawie wszystko wpływa na mnie jak woda na gąbkę (kiepskie porównanie). Do tego jeszcze ostatnio zrobiłam sobie maraton nostalgiczno-melancholijnych filmów, shit!
Emocje wywołują eksplozje miliona wulkanów w każdej cząsteczce ciała.
Ostatnie dni dały mi dużo do myślenia, jeszcze do tego rozmowa z mamą - poukładałam sobie wszystko w głowie. Oceniłam moje mocne i słabe strony, zaakceptowałam to jak jest i dotarło do mnie, że nie wszystko musi być tak jak ja chcę. Bo może się okazać, że tak naprawdę to i tak nie były moje marzenia, tylko wpływ otaczającego mnie świata. A ja przecież chcę robić to co lubię, cieszyć się każdym dniem, i nie przejmować tym co było, i tym co nigdy się nie zdarzy (pewne rzeczy się wie). Chcę się cieszyć każdym dniem i nie myśleć o tym co będzie za miesiąc czy rok. To i tak przyjdzie, ale może przyjść w innej postaci niż sobie myślimy. Serio, nie zawsze tak jest, że wszystkie plany się spełniają. Ale za to jeśli coś nie wypali, to może akurat w tym czasie zdarzy się coś niespodziewanego, coś niesamowitego, coś dobrego.
Ciesz się małymi rzeczami.
Chciałam mieć więcej czasu na pisanie, chciałam mieć więcej luzu psychicznego, chciałam poukładać sobie w głowie. Ale za to myślałam dużo więcej o całym świecie (swoim oczywiście). Dotarło do mnie, że najważniejsze jest aby cieszyć się tym co się robi, że to nic złego zmieniać zdanie (setki razy), że marzenia czasami przestają nimi być, że wcale nie trzeba przepraszać za to kim się jest, i można być szarą myszką - byleby ta myszka miała uśmiech na twarzy. Z czasem priorytety się zmieniają, chociaż usilnie wmawiamy sobie że to nie prawda. Czasami uświadamiamy sobie, oczywiście w najmniej odpowiednim czasie, że niektóre rzeczy które myśleliśmy, że są tymi które chcemy robić - nie są już tymi co chcemy robić, chociaż nadal je kochamy. Nie chcę czuć, że robię coś na siłę, że muszę robić czegoś na siłę. Bo ja nic nie muszę - chyba że przypominać sobie o tym. Chcę robić wszystko w swoim tempie. A jeśli po wielu latach walki o to - zrezygnuję, to nic się nie stanie. To moje życie i mogę zmienić zdanie, mogę już przestać chcieć tego co było celem przez ostatnie kilka lat, i znaleźć nowy.
Jaka prawda kryje się w tych kilku słowach, jak głęboko trzeba zagłębić się aby dostrzec w tym swoje życie.
Jednak to nie jest tak, że zaraz wszystko rzucę, nie dałabym rady, za bardzo lubię klikać w klawiaturę. Chcę się skupić na tym co sprawia mi radość i nie przejmować się innymi. Chcę być otwarta na nowości, świadoma swoich wyborów, cieszyć się każdym dniem, mieć fajne życie i nie żałować kolejnego dnia. Muszę przestać się zastanawiać, przestać wszystko analizować bo z tego nie wyniknie nic dobrego. Musze przestać myśleć czy marzyć o czymś co nigdy nie będzie w moim zasięgu. Chcę zacząć robić to co mam w planach a nie ciągle je odkładać. Chcę czuć że mam poczucie, iż kontroluję pewne aspekty. Chcę przestać się bać. I wiecie co - już zaczęłam to robić. Powolutku, z małymi potknięciami, bo nie zawsze wszystko wychodzi. Ale nie wolno się poddawać. I jest dobrze, a nawet lepiej.
***
Może i wszyło mi trochę łopatologicznie, może i zbyt prosto, ale tak jest najlepiej. Jasny przekaz. Pisałam ten tekst cztery dni, nie dałam rady skończyć go w dniu kiedy pisałam na fanpage że piszę, bo wiadomość o śmierci Chestera z Linkin Park wstrząsnęła mną tak bardzo, że po prostu nie mogłam. Ten zespół jest/był/jest! moim światem. Lecz właśnie przed to co się stało, chcę czerpać z życia jeszcze więcej, cieszyć się małymi drobiazgami i zamiast siedzieć i planować - to te plany realizować.
No i najważniejsza rzecz. Niby minęły tylko dwa tygodnie a mnie już zaczyna brakować blogowania. Myślałam, że odpuszczę i napiszę może ze cztery posty do września, ale coś mi się zdaje że będzie inaczej. Blogowanie stało się już moją codziennością. I tak jest chyba dobrze =]
Wciąż na nowo uczymy się żyć. Bo każdy dzień jest nowym życiem.
PS. Uwielbiam te moje sentencje (kursywa) wymyślane z płynących myśli. I tak, są moje, to nie teksty piosenek czy wierszy. Tak tylko piszę, żebyście wiedzieli =]